Islandia: Gatastapi i zatoka Hvalvik

Pierwszy dzień naszej kolejnej podróży po Islandii był długi. Naprawdę długi, bo trwał od przylotu, czyli mniej więcej północy, do późnego wieczora. Na nocleg dojechaliśmy wykończeni, ale szczęśliwi. Co prawda całego planu nie dało rady zrealizować, ale to, co udało się zobaczyć, wystarczyło i co najważniejsze – pogoda dopisała! Było zimno, ale słonecznie i prawie bezwietrznie, a to już naprawdę coś. Drugi dzień zaczynamy od petardy! Pewnej leżącej w zatoce Hvalvik atrakcji zupełnie poza trasą – Gatastapi. 

Tunel Vadlaheidargong praktycznie

Drugi dzień zaczynamy jak zwykle na pełnych obrotach. Całą piątką pakujemy się do samochodu i ruszamy w kierunku Husaviku. Na trasie mamy nowo otwarty tunel Vadlaheidargong. Wjazd do niego wygląda wciąż jak plac budowy, ale raczej nie z tego powodu wielu kierowców zawraca w tym miejscu. Tunel jest płatny i to sporo – 1 500 ISK (ok. 50 zł) za jednorazowy przejazd samochodem do 3,5 t wagi. Za pojazdy o wadze między 3,5 t a 7 t należy zapłacić 2 500 ISK (ok. 80 zł), a za ciężarówki powyżej 7 t już 5 200 ISK (jakieś 170 zł). 

Tunel znajduje się tutaj:

Nie mamy za bardzo wyjścia – każda minuta jest cenna, a jechanie dookoła wydłuża trasę o około 20 minut. Zresztą… koszt rozkłada się w naszym przypadku na 5 osób, także jeszcze tragedii nie ma. Tylko jak tu zapłacić za ten przejazd? Sprawa nie jest taka oczywista. Żeby uiścić należność, należy wejść na stronę tunnel.is, podać numer rejestracyjny tablic samochodu (nie trzeba znać wagi auta, po wpisaniu rejestracji system sam wskaże, w jakiej kwocie będzie opłata) i dane karty kredytowej. Można zaznaczyć, jakiego okresu ma dotyczyć zarejestrowanie auta w systemie. Może to być opcja jednorazowa, do końca dnia, tygodniowa lub miesięczna. W naszym przypadku najbardziej sensowna będzie opcja całodzienna – w okresie tym system automatycznie pobierze opłatę za każdy przejazd. Gdybyśmy zarejestrowali auto jednorazowo, wracając znów musielibyśmy to zrobić.

Opłatę można uiścić także po przejechaniu tunelu, ale należy to zrobić w ciągu maksymalnie 3 godzin od tego faktu. W razie przekroczenia czasu do właściciela auta (w tym wypadku wypożyczalni) przesłany zostanie rachunek na koszt przejazdu z doliczonym 1 000 ISK dodatkowej opłaty w przypadku auta osobowego. Obawiam się, że i wypożyczalnia może doliczyć jeszcze jakieś koszty manipulacyjne, dlatego też lepiej zapłacić za wszystko na miejscu, przed lub tuż po przejeździe.

Sytuacji z płatnościami nie ułatwia fakt, że prawdopodobnie przejazd tunelem między północą a godziną 4:00 rano jest darmowy. A przynajmniej my nie mogliśmy opłacić go z dwóch różnych telefonów w różnych sieciach, bo system nie przepuszczał nas do kolejnego kroku z podaniem danych karty. Czy przejazd rzeczywiście jest wtedy bezpłatny niestety nie potwierdzę – wybraliśmy na wszelki wypadek w drodze powrotnej inną trasę.

W poszukiwaniu wina

Dojeżdżając do Husaviku mijamy samotny dom nad brzegiem fiordu – na tle wciąż ośnieżonych gór wygląda tajemniczo, jakbyśmy trafili na koniec świata. Nieopodal zauważam kolejne już połacie porośnięte łubinem. Tu kwiaty dopiero zaczynają się rozwijać.

W mieście natomiast zatrzymujemy się na szybkie zakupy spożywcze i… poszukiwanie lokalnego wina. Islandia i wino – trudno uwierzyć, że może tu być jakieś produkowane, prawda? Przed którąś z wcześniejszych wypraw znalazłam informację, że w Husaviku mieszka mężczyzna wytwarzający wino z owoców bażyny, rabarbaru, borówki i islandzkich przypraw. Wino to zwane Kvoldsol niestety nie było dostępne na szeroką skalę, a poprzednio nie dotarliśmy do tego miasta. Jest okazja to nadrobić! Niestety nikt ani w sklepie z pamiątkami ani w restauracji w porcie nie słyszał o tym trunku. Każdy odsyła nas do sklepu monopolowego Vinbudin, który to jednak ze względu na to, że jest niedziela, jest zamknięty. Poszukiwania musimy odpuścić. Szybki rzut oka na tutejszy kościół i w drogę!

Półwysep Tjornes

Nieco zawiedzeni kierujemy się w dalszą drogę robiąc krótki postój na półwyspie Tjornes. Według internetowych źródeł zobaczyć można tu całkiem sporą kolonię maskonurów. Rzeczywiście ptaków jest dużo, ale… ani jednego nie ma na klifie. Wszystkie jak jeden mąż unoszą się w rytm fal na morzu dużo niżej. Nawet na sporym zoomie ciężko je uchwycić (to te czarne kropki na zdjęciu poniżej). No tak, jesteśmy tu o nieodpowiedniej porze. Maskonury najlepiej oglądać z rana lub wieczorem, bo w ciągu dnia raczej mało który przebywa przy norze. Trudno, może w drodze powrotnej się uda. Jednak sam widok na tutejsze klify wart jest uwagi. Morze jest wyjątkowo spokojnie, brakuje wiatru. A gdyby tak gdzieś w oddali wyskoczył na moment wieloryb… Rozmarzyłam się trochę. 

Półwysep Melrakkasletta

Dojeżdżamy w końcu do miejscowości Kopasker na półwyspie Melrakkasletta. W okolicy znajduje się ponoć Gatastapi – bardzo ciekawa i malowniczo wyglądająca bazaltowa skała wystająca z morza, ale… konkretów w necie praktycznie brak. Ola z Z Archiwum Podróżnika trafiła jedynie na kilka zdjęć i szczątkowe dane. Próbujemy znaleźć kogoś, kto mógłby udzielić więcej informacji, ale ulice miasteczka są całkowicie opustoszałe. No tak, czego spodziewaliśmy się na tym prawie że końcu świata… Nie pozostaje nic innego jak zerknąć na mapę. Porównuję zdjęcia skały z tym, co widać na mapie Maps.ME i… jest! Formacja skalna wystająca z wody w zatoce Hvalvik, kilka kilometrów od miasta – to musi być Gatastapi!

Zatoka Hvalvik i Gatastapi

Zjeżdżamy z asfaltu i dalej niesamowicie kurzącą się szutrową drogą dojeżdżamy na prowizoryczny parking nieopodal Gatastapi. Już z góry widok jest piękny, ale postanawiamy zejść na plażę. Trochę wieje przeszywający zimnem wiatr, więc marzę o tym, by chociaż na chwilę schronić się przed lodowatymi podmuchami. Znajdujemy w miarę dogodne przejście i już jesteśmy na dole. Moje marzenie o schronieniu spełnione! Klify skutecznie blokują wszelkie powiewy. 

Gatastapi

Tak drobnego czarnego piasku, połyskującego dodatkowo białymi i srebrnymi drobinami jeszcze na Islandii nie widziałam, przyjemnie się po nim chodzi. Pośród wyrzuconych na brzeg wodorostów natrafiamy na skorupę jeżowca, zaraz zauważam fragment kraba. I kolejną skorupę. Coś czuję, że jakieś ptaki miał tu wyżerkę. Wśród skał siedzą na gniazdach fulmary – może to ich sprawka?

Rozglądam się wreszcie dookoła i czegoś nie rozumiem. W ogóle wokół nie widzimy żadnych śladów poza naszymi – jakim cudem miejsce to nie jest popularne? Wystająca z morza skała to nie jedyna ciekawa formacja w tym miejscu. Jest coś, co całej naszej piątce natychmiast kojarzy się z Żelaznym Tronem z Gry o Tron (może to spora nadinterpretacja, ale sam spójrz na piąte zdjęcie poniżej!), są małe jaskinie. Jedna ze skalnych ścian wygląda, jakby jakiś olbrzym uderzył w nią pięścią. Może to sprawka jakiegoś tutejszego trolla? W oddali od klifu odstaje ogromny fragment. Sporo czasu spędzamy na tej plaży. Gdy w końcu proszę męża, żeby zrobił mi jakieś zdjęcie, zauważam kątem oka ruch w wodzie. Reszta ekipy poszła już w stronę auta, ciekawe, czy zauważyli to samo?

Foki!

Wypatruję ponownego skoku istoty baraszkującej w morzu i wreszcie jest! Ponad powierzchnię wychyla się łepek z wąsami. Foka! Pływa pośród wodorostów obserwując nas. Czyli mamy kolejne miejsce, w którym spotkać można te wydawać by się mogło nieporadne zwierzęta. Zaglądamy jeszcze do niewielkich jaskiń po drugiej stronie plaży, po raz ostatni rzucamy okiem na Gatastapi i wracamy do auta. Kolejne miejsca będą równie ciekawe! 


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do moich pozostałych relacji z Islandii!

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj